Żyję;-)

Znów dłuższa przerwa w pisaniu. Plany są, ale życie je weryfikuje. Nawet nie tyle życie, co organizm. Nie jestem najmłodszą mamą, a dwójka moich małych wariatów daje nieźle w kość. Są cudowni, żeby byłą jasność, ale nie mam już tyle energii co 10 lat temu. Pozdrawiam tu wszystkich rodziców, którzy tak jak my, są już w okolicach 40-tki, a ich dzieci to nawet nie przedszkolaki:-)

Za chwilę wracam do pracy i obowiązków będzie jeszcze więcej. Fakt, mniej będą bałaganić;-) No, może nie mniej, ale będą mieli mniej czasu popołudniami, więc może się uda, że będą mniej. Teraz wykorzystujemy czas na maxa. Jest zabawa, jest i codzienny bałagan. Młodszy uczy się sam jeść, już mu to świetnie wychodzi, ale jeszcze nabrudzi. Każdy posiłek wiąże się z myciem jego, podłogi, krzesełka, stołu i przebieraniem. Jednak ja wolę tak – wolę, by był szybko samodzielny, zresztą on sam też chce. Nie lubi jak się go karmi i chyba tylko babci pozwala:-) Dużo się też bawimy i to też generuje bałagan. Masy plastyczne, kinetyczne, zabawy grochem, kaszą, ryżem, malowanki, wyklejanki itp. Jest zabawnie, jest twórczo, chłopcy zadowoleni, ale ile sprzątania…;-) Tu jednak podobnie jak z jedzeniem – wymyślam, ponieważ przyniesie im to wiele dobrego. Ćwiczą rączki, a sprawna ręka ma powiązanie z mową. Rozwijają swoją wyobraźnię, Starszy rzuca fajnymi pomysłami i spostrzeżeniami, Młodszy też, tyle, że w swoim języku.

Tęsknię czasami za porządkiem w domu takim na tip top. Są domy, gdzie są dzieci i porządek, ale to nie mój;-) Do podłogi się nie przyklejamy, ale zawsze panuje jakiś chaos. I fajnie, widać, że dom żyje, że coś się dzieje, że dzieci się interesują jakimiś aktywnościami, że są twórczy i że podłoga to lawa, łóżko to góra, a rozrzucone maskotki to spadające skały.

Każdy dzień to zmiany. Starszy od paru dni chodzi do przedszkola, Młodszy odnajduje się w życiu, gdzie przez większą część dnia jest bez brata. Popołudnia to nadal zabawa i czas z dziećmi. Chwilo trwaj!:-)

Zmęczenie…

Dłuższą chwilę nic nie pisałam. Zmęczenie, brak snu, nadmiar obowiązków – to wszystko dało się we znaki. Organizm upomniał się o odpoczynek oraz o złapanie oddechu na tyle, na ile jest to możliwe. Przy dwójce malutkich dzieci nie można za bardzo odpocząć, ale chociaż chwilkę w ciągu dnia trzeba dla siebie znaleźć. Choćby na spokojne wypicie herbaty.

Któż z nas tego nie zna? Długa lista to do, kolejne nowe obowiązki, prace domowe, ogarnianie dzieci, ich szkoły i dodatkowych zajęć. A gdzie tu czas na relaks, na hobby, na randkę z mężem???

Wiem, można zatrudnić panią do sprzątania, zamknąć drzwi i nie widzieć bałaganu, wcisnąć bombelki babci, niech się nacieszy wnukami, zagonić męża do roboty… Rady ok, ale nie każda z nas ma taką możliwość. Mąż pracuje po 12 godzin, gdzie jeszcze będzie robił coś w domu. Babcia nie ma tyle energii na tę dwójkę wariatów, zresztą młodszy nie lubi być długo bez mamy. Covid ciągle jest, strach wpuścić kogoś do domu, zresztą ja, jak i wiele osób, nie lubimy, kiedy obce osoby sprzątają nasz dom. Bałaganu też nie lubię i to nieposkładane pranie działa mi na nerwy. Żeby je jednak złożyć to muszę przebrać rzeczy chłopców, za małe na młodszego wydaję dalej. Kiedy jednak otwieram szafkę jest już przy niej właśnie młodszy i robi swoje porządki, składania mam więc 2 razy tyle. Jak żyć!;-)

Jednak zawsze staram się znaleźć chwilę dla siebie. Wieczorem piję na spokojnie gorącą herbatę. Jeśli mają drzemkę razem to czytam choć parę stron książki. Domowe obowiązki robię razem z nimi. Po pierwsze – widzą jak wygląda codzienne życie w domu. Po drugie – powoli zaczynają mieć swoje działeczki do zrobienia. Po trzecie – szkoda mi czasu jak śpią. Jestem mamą, ale jestem też kobietą, człowiekiem, który potrzebuje chwili oddechu, ciszy, momentu dla siebie. Dla zachowania zdrowia psychicznego i po to, by być fajniejszą mamą.

Dzieci moment podrosną, będzie łatwiej. Wprawdzie lista tego, co zrobić w domu, w ogrodzie i w swoim życiu jest długa, ale chociaż wtedy ręce będą wolne;-)

Co jest dla mnie najgorsze i najlepsze w macierzyństwie

Jestem mamą od ponad 3 lat. Jeszcze za dużo o wychowywaniu dzieci to ja nie wiem;-) Wiem już jednak to, co jest najgorsze i najlepsze, bo to się czuje od pierwszej chwili, kiedy tylko zobaczymy naszego dzieciaczka. Ba, nawet od chwili, kiedy zobaczymy dwie kreski na teście ciążowym.

Zacznijmy od najgorszej. To jest strach. Od kiedy zostałam mamą jest od nieodzownym elementem mojej codzienności. Panuję nad nim, nie rządzi mną, nie decyduje za mnie, ale jest. Czuję go pod skórą zawsze, w każdym momencie i tak już pozostanie. To strach o życie, zdrowie i bezpieczeństwa dziecka. By nikt mu nie zrobił krzywdy. By nie upadł i nie rozbił sobie głowy. By nie złamał mu nikt serca. By dogadał się z dziećmi w przedszkolu. By nie stał się kozłem ofiarnym w szkole. By nie udławił się kawałkiem parówki, cukierka czy winogrona. By się nie zachłystnął łykiem wody. By nikt go nie porwał. By nie wpadł pod samochód. Takich myśli mam tysiące, w głowie przerobione najróżniejsze scenariusze. I to jest właśnie najtrudniejsze. Wiem, że nie ochronię chłopców przed wszystkim i że w życiu spotkają ich nieprzyjemności. Wiem, że takie jest życie, jednak decydując się na bycie mamą nie spodziewałam się, że to będzie AŻ tak.

Wszystko jednak wynagradza to najlepsze, czyli miłość pomiędzy dzieckiem a matką. Ta miłość jest przeogromna, nie ma granic, nie można jej opisać słowami. To ona powoduje, że wstajemy po raz 10 w nocy, to ona często jest motorem naszych działań, to ona powoduje, że walczymy o siebie i o otoczenie, by wszystko było lepsze. Wszystko dla naszego dziecka. Wiem, wiem, wielu rodziców z tej miłości rozpieszcza dzieci albo wyręcza je, ale ja nie o tym. Miłość dziecka i matki jest niesamowita. Dziecko i ojca też oczywiście łączy wyjątkowa więź, ale ta pierwsza jest inna. To my, matki, miałyśmy to maleństwo w swoim brzuchu. Już samo to, że pojawiło się na świecie z naszego ciała, jest WYJĄTKOWE samo w sobie. Później narodziny, nieważne czy siłami natury, czy przez cesarskie cięcie. Sam moment pojawienia się maleństwa na świecie to kolejna niesamowita sprawa. Pierwszy dotyk, karmienie, przytulanie, noszenie wtulonego dzieciaczka w nas – to są chwile, godziny i dni, które już na zawsze pozostaną z nami. Spojrzenie naszego dziecka mówiące kocham Cię mamo. A potem wypowiedziane te słowa, kiedy już nauczy się mówić. I ta małe rączki zarzucone na naszą szyję. Bezcenne.

Czy tak wyobrażałam sobie macierzyństwo? Tak. Jest przeogromna miłość, podskórny strach, śmiech, zabawy, hałas, niewyspanie, ciągły bałagan do sprzątania, codzienny rozgardiasz. Nie wolno nam nigdy zapominać, że w tym wszystkim najważniejsza jest MIŁOŚĆ.

Przytulasz na zawołanie? Dzieciak Tobą rządzi

Słyszałyście taki tekst? Zapewne, ja wiele razy, od kiedy 3 lata temu zostałam pierwszy raz mamą. Od roku jestem mamą dwójki chłopców i noszę nadal:-) A takie teksty już nawet mnie nie ruszają.

Nie wiem dlaczego musimy się z tym mierzyć. My, jako rodzice, choć głównie mamy, bo większość uwag jest jednak skierowana w stronę kobiet. Wiem, kiedyś było inaczej. Nie znaczy to jednak, że lepiej. Kiedyś dawano dzieciom cukier z alkoholem na uspokojenie, żeby matka mogła iść spokojnie pracować w polu – czy to było dobre, bo tak kiedyś robiono???

Ja wiele razy usłyszałam, że za często noszę, za dużo, że lecę jak zapłacze, że za długo śpi mi przy cycku, że za często je w nocy i tysiąc innych że. Jednak nigdy nic sobie z tego nie robiłam. Zostałam mamą grubo po trzydziestce i już wiele sytuacji życiowych było za mną, a więc i ta pewność, że coś już wiem. Gdybym jednak była młodą dziewczyną i gdyby mi ktoś tak ciągle mówił, ktoś starszy, z doświadczeniem jako rodzic, pewnie bym uległa. Późne macierzyństwo ma jednak te plusy, że kobieta ma zazwyczaj większą pewność siebie, więcej luzu w podejściu do życia i spore umiejętności w zakresie asertywności. No ja tak mam.

Wiem, że każdy, kto wygłaszał taką uwagę, miał dobre intencje. Ja to rozumiem. W końcu ile można nosić, nie spać, nie jeść normalnie? Jednak często – mam wrażenie- zapomina się, że w pierwszych tygodniach, a właściwie miesiącach, nie najważniejszy jest rodzic, a dziecko. Nie mam na myśli oczywiście rezygnacji ze swojego życia, z pracy, z pasji i z malowania włosów przez kolejne 18 lat, bo mamy malutkiego Bombelka, który przecież dopiero co na studia się dostał, a więc mamusia musi dmuchać i chuchać. Nie, nie. Chodzi tu o wyrozumiałość. Mam na myśli to, że my – rodzice – mieliśmy wiele miesięcy na przygotowanie się do tej roli, a dziecko zostało po prostu powołane na ten świat. Wiem, do rodzicielstwa nie da się przygotować czytając o tym, ale jednak wiemy, że pewnie będą nieprzespane noce, stres, zmęczenie, brak czasu dla siebie itp. Jako osoby dorosłe wiemy, jakie będą temu towarzyszyć emocje. Oczywiście jak się to poczuje na własnej skórze to jest inaczej niż jak się o tym rozmyśla, ale wiadomo co człowieka czeka.

A dziecko? Ono nie miało wpływu na pojawienie się na tym świecie, a musi się z tym światem zmierzyć. W brzuchu miało cieplutko, przyjemnie, mama głaskała, kołysała i mówiła spokojnym głosem, a narodziny to wszystko zburzyły. Sam poród to ogromny wysiłek dla malucha, ostre światła sali szpitalnej i brak wód chroniących ciałko przed zimnem są okropne. Do tego małe płucka muszą zacząć pracować i oddychać. Czy nam byłoby przyjemnie, gdyby ktoś nas wyrwał z naszego ciepłego łóżeczka i kazał spacerować nago po lodzie?

My czasami mamy dość tej rzeczywistości, czemu więc wymagamy od maluszka, żeby był spokojny? Dziecko musi mieć czas na adaptację do nowych warunków, jego mózg się rozwija, z czasem zdobywa nowe umiejętności komunikacji itp. Na początku jednak potrzebuje naszego, zazwyczaj maminego, przytulenia, ukojenia w ramionach, znajomego głosu i bicia serca. A później, kiedy maluch rośnie, to chce widzieć co się dzieje, a z perspektywy łóżeczka nie widać zbyt wiele. Lepsza jest rodzicielska ręka:-)

Dziecko płacze, bo taki ma sposób komunikacji. Nie wymusza, nie próbuje zdenerwować – ono tylko w taki sposób potrafi przekazać, że coś jest nie tak. Miesięczny maluch nie wstanie i nie pójdzie do komody po pieluchę i nie powie, że ma mokro. Nie pójdzie też do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia. Od tego ma nas;-)

Nigdy nie zostawiałam płaczących synów, by się wypłakali i żeby zobaczyli, że ze mną nie ma żartów. Uważam, że to jest okrutne. Skoro płacze to znaczy, że jest coś nie tak, że ma problem, że jest samotny albo mu smutno. Kto ma mu pomóc, jeśli nie mama czy tata? A swoją drogą są naukowe dowody na to, że długotrwały płacz powoduje uszkodzenia mózgu u dzieci. To kolejny, poważny argument na reagowanie na niemowlęcy płacz czy na “dramatyczne spazmy” starszaka.

Moje dzieci noszę i będę nosić póki tego potrzebują. Wielu rodziców również. I choć to jest nasza świadoma decyzja, to mamy pełne prawo do ponarzekania, że bolą nas ręce czy plecy, że fajnie byłoby usiąść i pić tę kawę w spokoju. Póki co pocieszamy się, że kiedyś ją wypijemy;-)

Pamiętajmy proszę, niemowlaki potrzebują opieki, nie wychowywania. Na to przyjdzie czas. A nam, rodzicom, życzę duuuuużej dozy cierpliwości:-)

Wkurzają mnie dorośli, nie dzieci

Często słyszę, jakie dzieci są wkurzające (bywają, nie powiem, że nie). Słyszę też, że ktoś dzieci nie lubi w ogóle, no jedynie swoje. Ok, ma przecież do tego pełne prawo. Mnie jednak bardziej wkurzają dorośli.

Dzieci posiadam, dwójkę małych chłopców. Wydaje mi się czasami, że ich życiowym celem jest doprowadzenie matki na skraj rozpaczy, no chociaż do stanu obłąkania, żeby mieli święty spokój od rodzicielki. Są mali, ale ich pomysłowość mnie z jednej strony przeraża, z drugiej zachwyca. Nie można im odmówić kreatywności i odwagi, co przekłada się dla mnie na wieczną czujność i oczy dookoła głowy. Jednakże w całym tym codziennym szaleństwie nie zapominam, że oni są dziećmi.

Są dziećmi, a więc poznają świat, smakują go, rozkładają na czynniki pierwsze, wchodzą gdzieś, żeby coś zobaczyć, stukają, żeby sprawdzić co się będzie działo potem, krzyczą, żeby pokazać jak głośni potrafią być. I to jest normalne zachowanie zdrowego dzieciaka. Nie mam tu na myśli wychowywanego bezstresowo, bo to mylenie pojęć. Moje dzieciaki mogą dużo, ale nie mogą pluć na kogoś, bić czy popychać bo tak, bo takie mają życzenie. Jednak wracając do tematu dzieci są żywiołowe i to pokazują. Kiedy chcą śpiewać to śpiewają, kiedy chcą skakać po kałużach, to nie analizują, jakie mają buty na stopach, tylko skaczą. One się tak uczą świata, a jak go poznać nie przeżywając tych wielu momentów?

Nie lubię jednak dorosłych ludzi. Nie wszystkich oczywiście, ale jednak sporo osobników. Dlaczego? Dlatego, że dorosły to człowiek świadomy tego, co robi, a dzieciak nie ma nawet tak rozwiniętego umysłu, aby pewne sprawy ogarnąć. A jednak to dzieci często zachowują się lepiej niż dorośli.

Przykład ze śmieceniem. Dziecko nauczone jeśli nie w domu, to w szkole, że papierek wrzuca się do kosza to tak robi. Dorosły wie, że się nie śmieci, co jednak nie przeszkadza mu wyrzucić starej lodówki na “wycieczce” do lasu. Dzieci nie wiedzą, co to przestrzeń osobista. Dorosły niby wie, ale w Biedronce stoi i sapie ci prosto w kark. Nawet covidek mu nie przeszkadza, przecież on nie musi respektować zasad, nie będzie stał w wyznaczonym miejscu, bo ktoś mu kazał, on wie lepiej. Dzieciakowi wystarczy, jak założy taką kurtkę, żeby mu ciepło było. Dorosły musi założyć taką, żeby dobrze właściwy znaczek na niej było widać. Dzieciaki nie robią sobie specjalnie na złość, u dorosłych biurowe gierki to codzienność.

Nie wspomnę nawet o tych, co świadomie krzywdzą ludzi i zwierzęta. No i o politykach, bo ci w wielu przypadkach to po prostu wku…..ą.

Reasumując, to rozmawiając z dorosłymi mam ochotę podrapać się pod okiem jak taka jedna posłanka. Z dzieciakami to mam ochotę się po prostu pobawić i znów spoglądać na ten świat ich oczami.

Tara

Kto pamięta jeszcze starą, poczciwą, służącą do prania tarę? Choć pewnie raczej ze zdjęć, mam nadzieję. Ja też takiej długo nie widziałam, ale znalazłam starą tarę w piwnicy starego domu, który kupiliśmy kilka lat temu. I to jest teraz moja tarcza:-) Już tłumaczę.

Kolejność była taka, że najpierw kupiliśmy dom, a w trakcie remontów pojawił się starszy syn. I kiedy zostałam mamą, to ta tara już była w naszym życiu. Schowana w piwnicy, bo kto by teraz prał nad rzeką, skoro mamy pralki.

Jednak kiedy pojawiło się moje pierwsze dziecko, to co chwilę słyszałam od starszego pokolenia: teraz to macie dobrze. Pieluchy na raz, ja to musiałam tetrowe prać (gwoli ścisłości ja też długo prałam, bo pierwszy to “wielopupka”, czyli używałam pieluszek wielorazowych, młodszemu niestety nie służą). Wy to macie dobrze, bo słoiczki, a ja musiałam sama gotować (ja też gotowałam, trzy różne dania: mięsne dla męża, wegetariańskie dla siebie i takie dla maluszka – obecnie chłopcy już jedzą to co my, więc gotuję tylko 2 różne dania ;-)).

Ja z natury jestem przekorna i nieco złośliwa, więc nie ruszały mnie takie powiedzonka, a tylko odpowiadałam, że czemu one nie chodziły nad rzekę prać jak nasze praprababki, tylko korzystały z pralki? Czemu gotowały na kuchence gazowej, jak trzeba było ognisko na podwórku rozpalić i kocioł postawić. I temat się urywał:-)

Wiem, może za ostro, ale po co taka licytacja? Te młode mamy i tak są wystarczająco zagubione w tym nowym życiu, zmęczone, niewyspane, chcą cieszyć się swoim maleństwem, a często ktoś to psuje i wpędza je w poczucie winy, że mają wygodne życie. Każde pokolenie korzysta z udogodnień i jest to normalne. Najpierw była woda w rzece, później ta tara, potem pralka Frania, a teraz automat. Tak to już jest.

Znam wiele dziewczyn, które są matkami i które nie raz słyszały jak to teraz mają dobrze, a jeszcze narzekają. Takie mają prawo i narzekają. Mają prawo być zmęczone, nie od tego prania pewnie, ale od stawianych im wymagań i licznych obowiązków. W Afryce mówi się, że do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska. No w polskich warunkach niech będzie cała, wielodzietna rodzina. Ale dziś takich coraz mniej. Dziadkowie nie pomogą, bo sami albo pracują, albo chcą korzystać z życia póki mają siły. Dzieci potrzebują kontaktu z innymi dziećmi, więc jakieś zajęcia dodatkowe by się przydały. Ale to trzeba zawieźć, poczekać, odebrać. Mój starszy uczęszczał na zajęcia sportowe i takie jednogodzinne wyjście to dla mnie jakieś 4 godziny- spakowanie obu, ubranie, dojazd, przebranie w szatni, ZAJĘCIA, gdzie biegam z 10-cioma kilogramami przypiętymi na brzuchu, przebranie w szatni, przyjazd i do domu. Nie narzekam, widzę ile ma radości z tego, ale to jest coś, czego np. moi czy kolegów rodzice nie robili.

Tak więc idę zaraz wstawić pranie, w pralce oczywiście. Zupę mam z wczoraj, więc gotowania mniej. Za to mam więcej czasu dla dzieciaków. Jest godzina 10 rano, a my już mieliśmy zabawę w berka, rysowanie, układanie zwierzaczków, zabawy z piłkami, jeżdżenie dźwigiem i rowerem. Właśnie dlatego są te udogodnienia i mamy z nich korzystać – by mieć czas i siły na właściwe rzeczy. Te, które mają tak ogromne znaczenie w rodzicielstwie. Dziecko będzie wspominało wspólne układanie puzzli, a nie, że pranie było zrobione zawsze na czas.

Zachęcam więc do wydrukowania sobie zdjęcia mojej tary i używania jej jak tarczy w odpowiedniej sytuacji. Później już nie będzie Wam potrzebna;-)

Sama tego chciałaś!

Macierzyństwo. Cudowny czas wypełniony uśmiechami bombelków, ślicznymi zdjęciami na insta i sączeniem gorącej kawki. Czasami i owszem. Są tacy rodzice, i są takie dzieci. Zazwyczaj jednak nie są. W rzeczywistości istnieją jeszcze obowiązki, bójki dzieci, bunt dwulatka ciągnący się w nieskończoność (u nas już rok), nieprzespane noce i brak czasu dla siebie. I kiedy taka wyczerpana pięciokrotnym, nocnym wstawaniem trwającym trzy lata mówisz, że jesteś zmęczona, to słyszysz: Sama tego chciałaś.

Chciałam i nigdy nie żałowałam, nie żałuję i nie będę żałowała. Macierzyństwo dało, ale i zabrało wiele. Jak wszystko, są plusy dodatnie i plusy ujemne;-) Ale…

To, że sama chciałam być mamą nie oznacza, że nie mam prawa do powiedzenia głośno, że jestem zmęczona czy że marzy mi się sen dłuższy niż 4 godziny z rzędu. Gdzie 4, ze 3 chociaż…

To nie znaczy również, że przestałam mieć marzenia. Owszem, teraz inne, marzy mi się kawa wypita w spokoju, godzina leżenia w wannie, cały dzień czytania książki.

To nie znaczy, że nie mam potrzeb. Potrzeby wyjścia na samotny spacer, zakupowego szaleństwa (no teraz to raczej internetowego) czy wieczoru tylko z mężem.

Na szczęście już się uodporniłam na takie teksty, ale wczoraj rozmawiałam z pewną młodą, cudowną mamą, która nie wie, jak sobie radzić z takimi uwagami powiedzianymi niby w żartach. Ja odpowiadam – jak już mi się chce to skomentować – “A czemu narzekasz na swoją pracę? Przecież sama ją wybrałaś, zawsze możesz zmienić i nikt cię na siłę tam nie trzyma”. Zazwyczaj dana osoba nie wie co odpowiedzieć, no bo kto nie narzeka na swoją pracę?;-)

Pamiętajmy. Matka też człowiek;-)

Dzień dobry!

Dzień dobry wszystkim w Nowym Roku 2021. 1 stycznia to bardzo fajny moment na rozpoczęcie czegoś nowego. Choć w sumie każdy jest fajny, wiele z moich szczęśliwych, życiowych momentów działo się innego dnia niż w ten rozpoczynający nowy rok. Narodziny moich synów, ślub, a właściwie śluby, obrona, pierwszy dzień w pracy, zaręczyny czy kupno pierwszej, balowej sukienki. Właściwie to nic takiego wielkiego się do tej pory nie wydarzyło w moim życiu w Nowy Rok, więc stąd ta data na rozpoczęcie. Od teraz będę mogła mówić, że mój blog Wiejska Matka zaczął swoje życie 1 stycznia właśnie:-)

Wiejska Matka to miejsce, w którym chcę poruszać temat rodzicielstwa. Moja przygoda z macierzyństwem zaczęła się 3 lata temu. Mam dwóch małych synów, a mamą nie jestem już najmłodszą. Urodziłam ich w wieku 34 i 36 lat. Te ostatnie lata to bardzo intensywny, ale i najlepszy czas w moim życiu. Blog powstał z mojej wewnętrznej potrzeby. Po pierwsze to bardzo lubię pisać i miałam to szczęście, że miałam też i takie prace, które polegały na operowaniu słowami. Po drugie prowadzenie bloga to taki czas dla siebie, a to z kolei pomaga mi nie zwariować w tym świecie niewyspania, buntów dwulatka trwających miesiącami, prania i ciągłego wycierania rozlanych soczków itp. I tu od razu podkreślę, że się nie skarżę. Bycie mamą to mój życiowy wybór. Jak każdy potrzebuję chwili dla siebie na złapanie oddechu, jak każdy mam prawo do bycia zmęczoną czy przytłoczoną ilością obowiązków. I na argument “sama tego chciałaś: odpowiadam: a ty narzekasz na swoją pracę? Przecież sam/sama ją wybrałaś. I tyle w temacie;-)

Tak więc każdy nowy dzień to czysta karta, którą możemy zapisać od nowa. To szczególnie ważne dla nas, rodziców, ponieważ często biczujemy się za to, że nie byliśmy idealni. Zawsze po nocy nastaje dzień. Zapraszam więc w moje skromne, wiejskie progi. I na początek życzę nam wszystkim, by ten Nowy Rok pozwolił nam wrócić do normalności, ale w tej lepszej wersji. 2020 wymusił na wielu osobach zwolnienie obrotów i to jest akurat plus. 2021 niech będzie rokiem aktywnym, ale i takim, gdzie dalej cenimy to co najważniejsze.

Zapraszam i wszystkiego dobrego dla nas wszystkich!